poniedziałek, 22 kwietnia 2013

"W morzu żyją re­kiny, w oczach ludzi nienawiść"

"Miłość i niena­wiść są dwo­ma ob­licza­mi te­go samego". - Witold Gombrowicz
***
     Siedziałam w wagonie. Wiatr bawił się moimi włosami i delikatnie muskał w twarz niewidzialnymi ustami. Przetarłam oczy wilgotne od łez. Ronald patrzył na mnie z pode łba.
- No co? - starałam się udawać, że nie było tego, co się przed chwilą wydarzyło.
Rudzielec nie spuszczał ze mnie wzroku. Pokłóciliśmy się, zresztą jak zawsze, tylko tym razem chodziło o ten temat, którego ruszać się nie powinno. Chodziło o uczucia damsko-męskie-Ja-Ron. Nie sądziłam, że kiedyś będziemy parą, choć wiedziałam, że on coś do mnie czuję. Spojrzałam przez okno. Dojeżdżaliśmy, więc odetchnęłam z ulgą. Nie miałam zamiaru spędzić ani minuty więcej z NIM. Chwilę później wszyscy byliśmy już ubrani. Wysiedliśmy z pociągu, a ja wreszcie uciekłam przed wzrokiem Rona. Dogoniłam Ginny, która witała się z Deanem Thomasem, jej nowym chłopakiem, którego Harry teraz nie znosił.
- Hej - przywitała się ze mną. - Pokłóciłaś się z moim bratem?
- Znowu czytasz mi w myślach? To nieładnie.
- Nie czytam. Było was słychać na pół pociągu - powiedziała i zniknęłyśmy w Wielkiej Sali. Wyglądała tak jak zawsze: cztery uczniowskie stoły i piąty nauczycielski. Sufit ukazywał niebo pełne gwiazd. Ale coś było nie tak...
Usiadłam na moim stałym miejscu obok Ginny, która zapatrzyła się w jakiś odległy punkt przed nami. Stół ślizgonów próbował zabić nas wzrokiem, a ja starałam się ich ignorować. Ciągle powtarzałam w głowie tekst , który prawdopodobnie może się znaleźć na owótemach.
Różdżka z drewnem olchy nadaje się idealnie do magii niewerbalnej, która jest trudną dziedziną magii i dlatego przyjęło się, iż różdżkę tę posiadają czarodzieje obdarzeni dużą mocą magiczną. Różdżka z olchy jest lojalna swemu właścicielowi i pomocna. - myślałam.
Każdy ruch i gest przepływał mi przed oczami, niczym auto pędzące przez autostradę. Zakręciło mi się w głowie. Chciałam tylko wyjść z dusznej sali. Na mównice wszedł Dumbledore. Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to jego prawa ręka. Była poparzona, jakby ją wsadził do ognia. Profesor spojrzał znacząco na mnie i kontynuował.
- W tym przecudnym, mam nadzieję, roku, chciałbym poruszyć temat dotąd niewypowiedziany. Chodzi mi bowiem o stosunki między domami.
Mówił ogólnikowo, ale wiedziałam, że chodzi o Slytherin i Gryffindor. Zielono-srebrne mundurki zaczęły się gwałtownie poruszać. Zamknęłam oczy i zacisnęłam pięści.
- Nic ci nie jest? - usłyszałam za sobą głos Harry'ego.
- Nie - odpowiedziałam, cała się trzęsąc.
- Pewnie - mruknął Ron. Traciłam ich z oczu. Obraz buntujących się ślizgonów zaczął się rozmazywać. I zobaczyłam coś, czego widzieć nie powinnam.
Stałam gołymi stopami na czarno-czerwonych kafelkach w pokoju bez okien. Jedyną rzeczą w pomieszczeniu była czarna sofa, na której siedział chłopak z czarnymi włosami. Uśmiechnął się do mnie i wymamrotał coś pod nosem. 

- Luke! - zawołałam na cały głos, przerywając dyrektorowi ogłoszenia.
Wszyscy odwrócili głowy w moją stronę.
- Widzę, że panna Granger nie może usiedzieć w miejscu. Proszę, możecie jeść - pstryknął palcami i na stołach pojawiło się najróżniejsze jedzenie. 

- O co ci chodziło? - zapytał Ron zapychając się wszystkim co było pod ręką.
- O nic - warknęłam i odeszłam od stołu.
                                                                     ~*~
                     Jeśli przeczytaliście - skomentujcie. Szczera krytyka jest dobra na wszystko :)